Последно разглеждани позиции
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
Любими
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
GERARD DOW .
(Na drzewie, 1 stopę 3 cale wysoki, 1 stopę 1 cal szeroki).
Z prawdziwą przyjemnością i zadowoleniem spotyka się między arcydziełami holenderskiej szkoły obrazy Gerarda Dowa. Kiedy bowiem obrazy współczesnych z nim malarzy przedstawiają niższe, często surowe życie ostatnich klas gminu, bez żadnego uszlachetnienia w postawie i wejrzeniu, u Dowa wszystko tchnie najcudniejszą harmonią. W obrazach jego podziwiamy miękkość idylliczną, prawdziwie poetyckie natchnienie. Ale i na rzeczywistość Dow zwracał wielką uwagę; starał się o dokładne oddanie prawdy, więcej może nad wszystkich innych malarzy. Najmniejsze szczegóły i drobnostki są u niego najtroskliwiej wyrobione; onto między malarzami holenderskiemi słynie z tego, że trzy dni potrzebował na odmalowanie zwyczajnego kija od miotły. Taką starannością drobiazgową, najzupełniejszem oddaniem najmniejszych rzeczy, Dow osiągnął w podziwienia godnym stopniu cel sobie założony. Przedstawił w dziełach swoich nieskończoną rozkosz rodzinnej strzechy, cichy spokój i zadowolenie domowego pożycia.
Tu w domowem zaciszu najmniejsza rzecz znaczenia nabiera. Wszystkie sprzęty i części odzieży, które Dow malował, łudząco naśladując materye, grają rolę w życiu przedstawianych osób. Patrząc na obraz taki, domyślasz się całego życia, całego istnienia ludzi na nim wyobrażonych; ożywia się poezya, a mistrz tryumf odnosi.
Gerard Dow niezaprzeczenie liczy się do najpierwszych holenderskich malarzy rodzajowych (de genre), z powodu nader dokładnego rysunku, pysznego kolorytu i doskonałego oświetlenia. Od Rembrandta przejął on w wysokim stopniu tajemnicę harmonii. Obrazy jego, po większej części małego rozmiaru, płacą się bardzo drogo; za jego Kobietę wodną puchlinę cierpiącą, zapłacono 30,000 guldenów; podobnież dołączony tu obraz Bakałarza, nabytym został do Galeryi Drezdeńskiej za niesłychanie wysoką cenę.
Bo rzeczywiście tego Bakałarza nazwać można perłą dzieł Gerarda Dow. Każdy rys w tym obrazie jest żyjący, a jeżeli gdziekolwiek, to tu najlepiej, po mistrzowsku wyrażony jest spokój sumienia i pogodne zadowolenie wewnętrzne. Obraz taki nie pozwala na żadną krytykę, ale od każdego z pochwałą przyjętym być musi.
Odpowiednio do myśli obrazu, podajemy tu ustęp ze spokojnego życia człowieka, którego mistrz pędzlem swym unieśmiertelnił; zwłaszcza że wskazanym przez to zostanie sposób postępowania Dowa przy utworach swoich.
G erard Dow nie mógł jak Teniers, O stade, Brouwer i Bega, brać wzorów do obrazów swoich w pierwszym lepszym szynku lub w miejskiej karczmie. Potrzebował niezwyczajnych, a jednakże skrom nych, bezpretensyjnych charakterów i położeń, które nadawać się mogły do spokojnego, domowego, wewnętrznego życia. Przepyszny wzór w tym rodzaju znalazła Duyweka, szesnastoletnia córka Dowa, w starym klasztorze Franciszkanów, obróconym na szkółkę dla ubogich. Koło klasztoru tego szła uliczka zwana Żydowską, chociaż w Amszterdamie, jak wiadomo, długo niewolno było zamieszkiwać dzieciom wybranego ludu. Na tę ciemny uliczkę wychodziło kilka okien klasztornych, a w jednem z nich, najwięcej od słonecznych promieni nawiedzanem, siedział od samego poranku do późna wieczorem, Rafael Huelst, nauczyciel pisania w szkółce dla ubogich. Ten siedmdziesięcioletni o srebrnym włosie starzec, zajmował ważniejszą, jeszcze posadę, bo trudnił się przepisywaniem dyplomatów i dokumentów dla Kanclerza Jeneralnych Stanów, według starodawnej, już prawie zapomnianej, kaligraficznej sztuki. Duyweka pobiegła do ojca, i z takim zapałem opisała mu starego Rafaela Huelst w berecie, z okularami na nosie, twarzą nader charakterystyczną i najszczęśliwsze wewnętrzne zadowolenie wyrażającą, nie pomijając napół hiszpańskiej sukni, która sięgała co najmniej czasów cesarza Karola Piątego, że Gerard Dow, nie tracąc chwili, wstał od sztalugo w, zaczęty obraz starannie obsłonił jedwabnem nakryciem, i wziąwszy tekę pod pachę, wyszedł z pracowni.
Dow nie mógł znaleźć wnijścia do szkółki ubogich. Poszedł więc na uliczkę, i uchyliwszy dużego kapelusza z piórami, stanął przy murze, wprost naprzeciw okna Rafaela Huelst. Z zachwyceniem postrzegł głowę starego kaligrafa; zapalił się jeszcze bardziej, zobaczywszy okrągłe jego krzesło, klepsydrę i stary pulpit zawalony podartemi pargaminami, a nad oknem u kamiennej futryny, klatkę z gilem, i w głębi szkółki okrągłą latarnię, staroświeckiego kształtu.
Huelst bardzo przyjaźnie pozdrowił malarza, ale zaraz zasiadł do dalszej pracy, nie uważając na obecność jego.
Gerard Dow nie lubił komplementów, tym razem jednakże powiedział kilka grzeczności staremu, gdyż oceniając go trafnem okiem, wyczytał w jego obliczu, przy łagodnem usposobieniu ducha i wewnętrznej spokojności, jakąś skrytą krnąbrność i dumę. Huelst, ze skromnym, ale godnością zaprawnym uśmiechem, słuchał pochwały, którą Dow dawał z wielkiem staraniem wymalowanemu dużemu F, początkowej literze imienia „Fryderyk van Nassauen“ od którego zaczynał się dokument. Uradowało to bakałarza, i zaprosił Dowa, żeby wszedł do izby, lubo uczniowie jeszcze w niej byli zebrani.
— Szanowny panie, chciałem pokazać panu kilka pargaminów,—rzeki Rafael Huelst dumnie; — przy każdej dużej literze znajdziesz w nich malowania, obok których niczem są wszystkie usiłowania naszych miniaturowych malarzy. Wstrzymuję się od sądu, ale pan, co jak się zdaje powinieneś znać się na tern, otwarcie będziesz musiał przyznać, że nasi wysoko sławieni malarze, że Dow, Mieris i Metzu, roboty swoje za bazgraninę uważać mogą przy delikatnych moich rysunkach.
— Ze Dow tak myśli, ręczę, kochany panie Huelst— rzekł malarz z dowcipnym uśmiechem. Ja nim jestem, dlatego mogę przyznać to śmiało. Pozwolisz panie, że się od was nauczę; na chęci mi nie zbywa, a zobaczysz jak pilny ze mnie uczeń. Ale przedewszystkiem prosić będę, abyś mi pozwolił odmalować się; obraz tak godnego człowieka chciałbym w każdej chwili mieć przed oczyma.
Bakałarz, osłupiały z gniewu wzrok rzucił na malarza, prawie oniemiał; zerwał się z miejsca i szybko spuścił podwiniętą z boku zasłonę, aby ukryć obrażoną dumę swoję i wyszydzoną chełpliwość. Stary Huelst, lubo bardzo nabożny, zaklął straszliwie, spostrzegłszy, że spuszczając zasłonę, zrzucił klatkę na ziemię. Podniósł ją coprędzej, lecz jakaż była jego boleść, gdy zobaczył, że gil nieżywy na dnie klatki leżał. Stary Bakałarz począł niezmiernie utyskiwać, tak że się aż serce krajało.
— Mój mały monbijou! — zawołał ze łzami w oczach, przyciskając ptaka do ust.— Nie zdychaj! nie opuszczaj mnie, jedyny przyjacielu, pociecho moja!... oto trzymam cię nieżywego w ręku i próżno płaczę, aby cię ożywić; padłeś ofiarą fantazyi bezwstydnego, zarozumiałego malarza!
Dow, widząc że tu żadne pocieszanie nie przyda się na nic, wyszedł głęboko zasmucony; ale ta scena ze starym bakałarzem i jego gilem, upewniła go jeszcze bardziej, że Rafael Huelst doskonałym jest wzorem dla jego poetycznego, delikatnego pędzla. Liczne czynił zabiegi ku nakłonieniu bakałarza, żeby przyszedł do jego pracowni i chciał mu na model siedzieć; ale Huelst był nieubłaganym; inaczej zaś Gerard Dow nie mógł zrobić, gdyż ośmiu dni przynajmniej potrzeba mu było na dokładne odrysowanie starego bakałarza.
Córka Dowa znalazła przecież sposób na udobruchanie starego. Uważała, że klatka bakałarza ciągle wisi pusta; kupiła więc gila i wyuczyła go gwizdać doskonale pieśń narodową:
„Wilhelmus van Nassauen
„Benick van Duytschen Bloed.” i t. d.
W pysznej klatce poniosła nowego monbijou na Żydowską uliczkę, weszła do izby bakałarza a gil wygwizdał mu całą piosnkę bez omyłki. Stary Rafael nie posiadał się z radości, klaskał w ręce, aż płakał.
— Monbijou! — zawołał.—A ja biedny nie mam pieniędzy, żeby sobie kupić tego cudnego ptaka.
Duyweka, sama głęboko wzruszona, zaczęła wstawiać się za ojcem swoim. Bakałarz nie opierał się dłużej.
— Przebacz mi łaskawy panie Huelst, — wesoło rzekł wchodzący na to Dow; — nie chciałbym ci być natrętnym; nie rób przeto żadnego zachodu; niepotrzebnie kładziesz te suknie paradne; najlepiej będzie tak cię odmalować, jak byłeś kiedym cię po raz pierwszy zobaczył, a wtedy miałeś na sobie ową nieopłaconą hiszpańską kapuzę.
I Dow zaczął pracować nad najlepszym swoim obrazem.