Последно разглеждани позиции
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
Любими
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
FRANZ VON MIERIS
(Obraz na drzewie 10 ½ cala wysoki, 8 cali szeroki)
W 1667. roku, londyński Whitehall świetniejszym był może, niżeli w późniejszych czasach. Król Karol II., a raczej przyjaciółka jego, piękna księżna Portsmouth, niezatartej pamięci w Whitehall liczny i pyszny dwór prowadziła, i tu niknęły niesłychane summy, które Karol wybierał z kass państwa.
Anglii groziło niebezpieczeństwo, ale w Whitehall nie ustawały zabawy i świetne uczty. Flota francuzka pod wodzą d’Estrees, dumni żeglarze Hollandyi, pod Ruyterem i Kornelim de Witt panowali na morzach. Brytyjska duma wszędzie ponosiła dotkliwe ciosy, nietyle przez słabość Anglii samej, ile przez niedbały kierunek spraw publicznych. Tymczasem Karol II. pocieszał się jak mógł, i bawił płochemi dowcipkami rozwiązłych towarzyszy swoich. Jednakże nie zrzekał się on pracy, i czasami wglądał w bieg spraw publicznych. Gdy układy o pokój między Anglią a Niderlandami, w Breda prowadzone, nie zapowiadały pomyślnego wypadku, zażądał od parlamentu nadzwyczajnych kredytów, na podniesienie angielskiej floty, niezmiernie podupadłej, i na wysłanie jej przeciwko Generalnym Stanom Holandyi. Parlament, lubo już wielokrotnie w nadziejach zawiedziony, uchwalił znowu żądane summy, choć uprzednio można było przewidzieć, że te summy nie zostaną obrócone na flotę, ale prędko i daremnie się zmarnują. Niedługo rzeczywiście na to czekano.
Skończyła się przepyszna zabawa u księżnej Portsmouth. Rozjechali się goście, bo już była piąta godzina zrana. Znikła królowa tej nocy. Po pustych salach chodził tylko Karol II. z zausznikami i ulubieńcami.
Król czarno był ubrany, kształtną miał budowę; ale na wybladłej twarzy widać ślady zgubnych namiętności. Czarny jedwabny kapelusz z białem piórem głęboko wcisnął na oczy. Nie mówił ani słowa, i z roztargnieniem słuchał płochych dowcipów młodego lorda, z którym prowadził się pod ręce.
Byłto John Wilmot, hrabia Rochester, słynny z satyr swoich, attycyzmu, bezbożności, rozwiązłego życia, szczęścia u kobiót i z niezliczonych awantur. Młodym był jeszcze, a brak zarostu na twarzy nadawał mu niewieście wejrzenie; szaty miał jedwabne, białe, bogato złotem haftowane.
Obok Johna Wilmot szedł Blood poważnie, ajednak sypał dwuznaczniki nader zręczne i dowcipne.
Blood szedł pod rękę z Antonim Ashley Cooper, hrabią Shaftesbury, a ten podawał rękę księciu Buckingham, który był rzeczywisty dworak, przebiegły pochlebca, godny przyjaciel lorda Rochester.
Powaga wtedy dopiero przychodziła tym panom, gdy już gwineów nie stawało. Ponieważ zaś w tej chwili niezmiernie byli poważni, w kieszeniach ich, a raczej w królewskiej szkatule, musiały być pustki jak najzupełniejsze,
— Skończyło się już! — rzekł Karol II. do Johna Wilmot, który od czasu do czasu zajmował się napełnianiem przepaścistej otchłani, nazywającej się królewską szkatułą. — Nic już nie mamy, prócz tego brylantowego pierścienia na palcu, a jednakże musimy mieć pieniądze…
— Złote, wysadzane dyamentami pudło, w którem zamknięty był dyplom obywatelstwa miasta Londynu dla Waszej Królewskiej Mości, mogłoby pokryć naglejsze potrzeby —rzekł Rochester.
— Ta myśl lorda majora zanadto była komiczną — odpowiedział król —dlatego pudło to daliśmy jej…
— Księżnej Portsmouth! — zawołał John
Król kiwnął głową, a Rochester zanucił piosnkę: Drwię z fortuny świata tego i t. d.
— Wiecie? przeklęte zmory — zapytał Karol ponuro — wieleście mi pochłonęli w ciągu tygodnia ?
— Ja przynajmniej od czterech tygodni pościłem — rzekł Blood
— Dlatego też wczoraj wyprawiłeś sobie ucztę za sześć tysięcy funtów szterlingów! — odparł Karol. — Zapłaciłem twoje długi, milordzie John, a Panie ratuj! coza długi!.. Shaftesbury, niech ci Bóg przebaczy, coś mnie zdarł za te cztery rzymskie uczty w twoim Ashleyhouse. Wiesz Cooper, uważam cię za najbezczelniejszego gospodarza z całego królestwa naszego.
— Za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości — odpowiedział Shaftesbury — jeżeli się to ściąga do waszego poddanego, a tak sądzę, to oświadczam że daleko mi jeszcze w tym względzie do lorda Johna.
— A ty Buckingham — mówił dalej Karol — i pieniędzy nabrałeś odemnie i jeszcześ mnie oszur kał, kiedym ci oddał karty moje; i przegrałeś na mój rachunek do Blooda pięćset gwineów, a podzieliliście się potem niemi. Co poradzić może król, kiedy go otaczają takie żarłoczne rekiny? Zasłużyliście żebym was kazał zamknąć w Tower, albo lepiej powiesić na publicznym rynku. Starajcież się teraz o pieniądze dla mnie, radzę wam; wszystko co parlament udzielił na uzbrojenie floty, poszło już do czarta... Anglia bezbronna! .. A gdy van Gent, Ruyter i de Witt przybędą z siedmdziesięciu wojennemi okrętami, co ja zrobię? Może was łotry postawię, żeby ich wypędzić z Tamizy. Dostańcież mi pieniędzy i pozbądźcie się Holendrów, inaczej biada wam!
Blood i Shaftesbury wynieśli się cichaczem.
— Będziemy mieli pieniądze, miłościwy królu, a te Holendry nie dostąpią do nas! —rzekł nareszcie lord Rochester. Daj mi pełnomocnictwa królu, a nasi Anglicy nie ujrzą holenderskiej flagi, lecz dobre holenderskie dukaty.
— Może chcesz jechać do Breda, i wziąć udział w układach o pokój ?—zapytał Karol.
— Uchowaj mnie Boże! a cóżbym ja robił pośród tego szanownego towarzystwa?—zawołał John.
—Pojadę z poufnem zleceniem do prezesa rady, Korneliusza de Witt, do Hagi, przyrzeknę mu co tylko będzie chciał i tyle pożyczę pieniędzy, ile nam potrzeba. Anglia wprawdzie pozbędzie za to kilku wysp nędznych, ale nic więcej!
Z początku Karol wahał się, ale będąc lekkomyślnym, rychło się nakłonił do awanturniczego zamiaru lorda Rochester. Lord John, z natury skwapliwy do szalonych przedsięwzięć oświadczył, że ani chwili zwlekać nie będzie, i natychmiast, chociażby w jedwabnych balowych sukniach, uda się do prezesa holenderskiej rady. Karol dał mu otwarty list własnoręczny i biały papier ze swoim podpisem, a John zgiął kolano i uroczyście pożegnał króla.
Jednakowoż Karol zadługo już był poważnym, zmuszony do tego niezmierną powagą Rochestera. Niespokojnie zaczął chodzić po pokoju, nareszcie rzekł lekkomyślnie:— ale nie zapomnisz przecie o pocieszeniu nas i o rozrywce?
— To się rozumie, Miłościwy Panie! mianowicie zaś nie poważę się wrócić bez najpiękniejszej kobiety z całej Holandyi.
— Tyś moją gwiazdą opiekuńczą! to rzecz wiadoma — zawołał Karol uradowany.—Lecz jeżeli dotrzymasz słowa, wynagrodzimy się po królewsku. Jeżeli zawrzesz pokój, przywieziesz nam pieniędzy i najpiękniejszy pączek Holandyi sprowadzisz do Whitehall, mianowany będziesz pierwszym księciem Anglii po następcy tronu.
— Rzecz to ponętna! —powiedział Buckingham, John gotów się postarać o nią; ale zakładam się o tysiąc, nie, o dwa tysiące funtów szterlingów, że nic a nic nie zrobi, ale nadto wszystko zepsuje, co tylko zepsuć się da…
— Idzie!— zawołał Rochester odchodząc.—Zobaczymy! Bóg i szczęście moje, a nie prawo weźmie górę! Buckingham, nie liczę ja na przyrzeczenie króla Karola, ale twoje dwa tysiące funtów przepadły jak dusza niewiernego poganina! Bywaj zdrów!
W kilka dni potem John Wilmot przybił do lądu w Hadze, i natychmiast udał się do pałacu prezesa rady.
Korneliusz de Witt, suchy, zawiędły, zimny jak lód Holender, z początku sam nie wiedział dobrze co ma zrobić z ruchliwym i roztrzepanym Johnem Wilmot.
Trudno mu było pojąć, że takiemu wartogłowowi powierzono zlecenie poufne tak wysokiej wagi, i że dano mu nieograniczone pełnomocnictwo do prowadzenia i zawarcia układów. Jednakowoż Rochester nader zręcznie umiał się brać do starego marynarza, a lubo de Witt przezornie, krok za krokiem postępował w układach, John Rochester w zachwyceniu przyznawał sobie, że w kwadrans większe otrzymywał wypadki, niżeli dyplomaci spierający się w Breda we trzy miesiące. Rochester, najprzedajniejszy sługa, w gruncie swój istoty był prawdziwie republikańskiego ducha, jak tego dowodzą poetyczne jego płody. Przejęty tymże duchem naczelnik rady Stanów Niderlandzkich, stary de Witt, nie mógł się tóż oprzeć naleganiom, gładkiej i układnej wymowie zręcznego Rochestera.
— Król Karol chce pieniędzy!—powtarzał ciągle lord Wilmot,
— Holandya pragnie ziemi i ludu w Bengalu, Bahas i Erixa i zniesienia monopolu, a wtedy król Karol może wymagać co mu się podoba; zapłacimy! — odpowiadał de Witt.—Zgadzamy się przeto co do głównej rzeczy…
Ale za kilka chwil spierali się znowu najzacięciej. Rochester mianowicie nie mógł długo zachować rozsądku i powagi; lekkomyślność, złe namiętności wnet brały górę. Już i tak lord John zadługo trzymał się na wodzy, był rozsądnym w postępowaniu; wulkan groził wybuchem. Brakło tylko sposobności, ażeby zgubna i zła strona lorda okazała się w pełnem rozwinięciu. Na nieszczęście, nastręczyła się ku temu sposobność, gdy John Wilmot opuszczał pałac prezeza rady, w wielkiem z siebie zadowoleniu, że względem szanownego Holendra potrafił zachować się tak doskonale i pokajać się jak na istotnego męża przystało.
Rochester przechodził galeryą, pysznemi ozdobioną obrazami, kiedy nagle otworzyły się drzwi z boku; zaszeleściał ciężki jedwab, i w tejże chwili stanęła tuż przed Anglikiem dziewica tak czarującej piękności, że Rochester z osłupienia i podziwu nie mógł kroku dalej postąpić. Byłato wysoka i smagła, już zupełnie rozwinięta kobieta, lat dwadzieścia kilka mająca, z promieniejącem, błękitnem okiem, a przepyszne jasno-płowe loki, okolały twarz najponętniejszą. Popatrzyła chwilkę na powabnego Anglika i zapewne musiał zrobić nienajgorsze na niej wrażenie, gdyż ukłoniła mu się z nader miłym uśmiechem. Właśnie ten uśmiech szczeroduszny pozbawił reszty rozwagi zapalczywego Rochestera. Piękność tej nadobnój kobióty, tak silny i gwałtowny wpływ wywarła na rozpustnego i namiętnego magnata, że Rochester kilkakrotnie zmienił się na twarzy: bladł, to znów czerwieniał, aż nakoniec zaiskrzyły mu się ciemne oczy. Szybko przysunął się do młodej dziewicy, uchwycił ją za piękną rękę wyjąkał kilka słów niezrozumiałych i pocałował ją namiętnie. Rochester nie zważał wcale, że piękna dziewczyna wyrwać mu się usiłuje; opamiętał się wtedy dopiero, kiedy obrażona taką napaścią głośno zawołała na sługi, aby się uwolnić od natrętnika. Ale w tejże chwili Korneliusz de Witt stanął przed Anglikiem, który tymczasem padł na kolana; prezes chwycił rękę dziewczyny, wyrwał ją Rochesterowi i z rozpłomienionemi od gniewu oczyma, stanął między dziewczyną a zuchwałym napastnikiem.
— Tyś nie szlachcic, ale nędznik!—zawołał de Witt, nie posiadając się z wściekłości.—Uchodź natychmiast i kraj ten opuść, bo tacy jak ty nic dobrego, tylko nań wstyd i hańbę niosą! Gdybyś się poważył dwadzieścia cztery godzin bawić jeszcze na holenderskim gruncie, każę cię powiesić, chociaż się hrabią Rochester nazywasz.
Tymczasem jednak lord Wilmot przyszedł do siebie. Rzucił jeszcze okiem za niknącą w końcu galeryi dziewicą, palcami posłał jej pocałunek, niedbale poprawił szpady przy boku, i z ironicznym uśmiechem skłonił się Holendrowi.
— Proszę o przebaczenie, szanowny przyjacielu, rzekł odchodząc; zapomniałem że się znajduję w kraju psów i koni morskich, które naturalnie jeszcze się nie nauczyły dworskich obyczajów. Zresztą, zapewniam cię, wielce szanowny panie, że obawa stryczka i miecza twego wstrzymać mnie nie zdoła od postąpienia jak mi się podoba…
John nie odjechał istotnie, ale uznał za stosowne ukryć się. Postanowił nie oddalać się z Holandyi dopóty, dopóki nie posiędzie przecudnej dziewicy, którą widział w pałacu de Witta. W szedł w rozmowę z grubą gospodynią swoją i dowiedział się, że to jest Mina de Witt, córka starego bohatera. Ale jak się zbliżyć do niej ? Rochester, przemyśliwając nad tóm, i różnemi pytaniami zarzucając wszystkich, dowiedział się, że w rybackich wioskach na Strandzie, mieszka kobióta, posiadająca nadzwyczajmą sztukę i zręczność w dopomaganiu tajnym miłostkom, i w nastręczaniu schadzek nieszczęśliwym kochankom. Tegoż zaraz wieczora Rochester pobiegł do nizkiej chaty kabalarki. Zastał tam starą, nadzwyczaj z pozoru chytrą i przebiegłą sybillę, nazwiskiem Mara, żydówkę, która oprócz wielu sztuk magicznych, doskonale kładła z kart kabałę i wróżyła z ręki.
— Z kim chcesz widzieć się i mówić? — zapytała stara czarownica.
— Z Miną de Witt!
Mara założyła ręce na piersiach i zamilkła, jakby jej głosu zabrakło. Rochester uznał że najsnadniej powróci jej mowę banknotami.
— Dobrze — rzekła wróżbiarka — widzę żeś szlachcic prawdziwy, nigdy jak żyję me miałam w ręku tyle pieniędzy odrazu, co dziś wieczór. Niech więc przepadnie ten hołysz, kapitan Brakel, bo mi dotąd nie kupił i kieliszka ratafii.
Tu żydówka wyznała Rochesterowi, że Mina de Witt, od pewnego już czasu zostaje w miłosnych lubo skrytych stosunkach z kapitanem marynarki Brakel, walecznym i wysoko ukształconym oficerem, ale że Korneliusz de Witt, tak ze względu na nizkie urodzenie, jak na ubóstwo, nie cierpiał go z całego serca. Odraza ta i wstręt w śmiertelną zamieniły się nienawiść, gdy kapitan marynarki poważył się rzucić oczyma na córkę prezesa rady. Mara pośredniczyła między kochającemi się, nosiła ich listy wzajemne; tu, w tej chacie, przecudna Niderlandka nieraz widziała się z swym lubym; często także stara kabalarka wślizgała się do pałacu, aby nadobnej Minie dobrą przynieść nowinę o kochanku, albo położyć jej kabałę i odgadnąć gdzie się znajduje pan jej serca na falach morskich kołysany, i kiedy szczęście osuszy łzy tej miłości.
Dowiedziawszy się o tem wszystkiem, John Wilmot ledwie się wstrzymał od uściśnienia starej czarownicy. Posadził ją koło siebie i oboje poczęli układać plan, który do tego prowadził, że Rochester tej jeszcze nocy, Minę de Witt uprowadzi, każe na swój okręt przenieść, i natychmiast ruszy pod żagle do Anglii. Mara pokazała mu pismo kapitana Brakel, a Rochester naśladując je ile możności najdokładniej, napisał list do pięknej Miny, zaklinając żeby koniecznie z nim się zobaczyła tej jeszcze nocy.
Skoro żydówka, zarzuciwszy na siebie czarną chustkę, i wziąwszy kosztur w rękę, wyruszyła z tym listem do pałacu rady, Rochester starannie w płaszcz owinięty szedł za nią i zatrzymał się w ogrodzie przed furtą, czekając na jej powrót. Żydówka bardzo zręcznie przemknęła się pod murem i weszła na szeroki korytarz, do którego przylegały pokoje Miny. Głos lutni słychać było przez drzwi otwarte; za podniesioną zasłoną, tyłem obrócona do pysznego komina, na którym widać było tchnący miłością napis starego Horacego, siedziała Mina nawpół pochylona nad stołem, i śpiewała czułą jakąś piosnkę włoską. Wewnętrzna troska tęsknym wyrazem malowała się na jej licach. Przybraną była w bogate stroje. W łosy perłami poprzeplatane, suknia z białego atłasu i krótki zwierzchni kaftanik, niedbale u góry rozpięty, tak że łabędziej białości pierś wyzierała z za niego, to wszystko razem nadawało jej wdzięk niezrównany.
Gdy Mara weszła, szybko książkę z nutami i lutnią rzuciła na stół i obie ręce po list wyciągnęła. Drżała biedna, oczy zasłaniała rękami, a wzruszenie jej upewniło Marę, że Mina nie odkryje już, czy list pisany jest ręką kapitana Brakel.
— Więc go wkrótce zobaczę!—zawołała Mina, kładąc rękę na silnie bijące serce. — Jednakowoż nie pojmuję, dlaczego tego wieczora jestem tak przerażona. Jakieś nieszczęście grozi m i, czy mojemu miłemu? Ponura przyszłość moja; żyję tu jak w więzieniu i każda chwila strachem mnie przejmuje.
— Pokaż mi rękę swoję, piękna, dumna, a jednakże tak lękliwa dziewico!—rzekła Mara pochlebiając i ujęła lewą dłoń Miny.
Przypatrzywszy się jej uważnie, cofnęła się cokolwiek i za stół przeszła, gdy tymczasem Mina, podparłszy ręką głowę, w zamyśleniu poglądała na nią. Stara zastanowiła się cokolwiek i rzekła nareszcie:
— Uważaj, najpiękniejsza królowo moja: troski i udręczenia twoje ustać już muszą. W szakże jesteś córką śmiałego Korneliusza de Witt. Czemuż nie zrodzi się w twojej duszy postanowienie godne śmiałości i odwagi ojca twojego. Tu na dłoni twój jasno jest wypisane: Dopóty szczęśliwą nie będziesz, dopóki nie zostaniesz porwaną i uwiezioną. Daj się uwieść tej jeszcze nocy Mino, a spełnią się wszystkie twoje myśli i serca żądania. Pójdź ze mną; kapitan czeka na ciebie!
— Nigdy nie przystanę na to!—zawołała Mina. A chociaż się ociągała, włożyła jednak płaszczyk i poszła, drżąc wprawdzie, ale z silnem już postanowieniem za chytrą wróżbiarką. Przed furtką spotkał ją Rochester.
—Cicho!—szepnął, od wewnętrznego wzruszenia więcej jeszcze niżeli Mina drżący.—Jestem przyjacielem kapitana Brakel. Tylko śmiało, idźmy!
Mina ścisnęła list kochanka w ręku, to jej dodało serca.
Jednak u brzegu morza nie kochanek czekał na nią, ale ośmiu silnych majtków londyńskich, których łódź kołysała się na falach pluszczących o piasek. Na rozkaz Johna porwali oni młodą niewiastę i ponieśli do łodzi, gdy tymczasem Rochester zatrwożoną cokolwiek Marę powalił pięścią o ziemię i zagłuszył, żeby zawcześnie nie narobiła hałasu. Potem skoczył po pas w wodę, wlazł na czółno, kazał dwom majtkom starannie pilnować drogiego łupu, bez żadnego względu na wołania i płacze, a sam stanął u steru... W kilka minut łódź przybiła do wysmukłego jachtu króla Karola II; majtkowie przenieśli Niderlandkę na pokład, i w przytomności Roehestra sprowadzili ją do kajuty. Natychmiast ściągnięto kotwicę i awanturnik puścił się na pełne morze, nie posiadając się z radości. Jednakże, nim jeszcze świtać zaczęło, dopędziła go niderlandzka fregata i na powitanie rzuciła armatnią kulę, która ugodziła w maszty jachtu. John Wilmot, rozkazał kapitanowi przystanąć. Holendrzy zbliżali się coraz bardziej; na pokładzie fregaty widać było dumnego, silnego marynarza, który żądał sprawdzenia papierów okrętu. Mina do tej pory, gnębiona rozpaczą, nie ruszyła się z miejsca. Schwyciła leżący na stole nóż łowiecki i przysięgła hrabiemu, że się nim przebije, jeżeli się zbliżyć do niej poważy. Ale posłyszawszy głos holenderskiego kapitana, przyszła do siebie, i odzyskała męzką odwagę, którą we krwi po ojcu wzięła. Odepchnęła Rochestera, który jej tamował drogę, wysunęła głowę przez strzelnicę i zawołała.— Maurycy! Maurycy! ratuj mnie! umieram!
Zdaje się że poznał ją kapitan, gdyż począł wołać i grozić. Kazał przytrzymać Anglików; ale już sprawdzono papiery okrętowe, jacht ruszył znowu pod żagle, a Rochester wybiegł na pokład, żeby wszystkie rozpiąć żagle i czemprędzej oddalić się od fregaty. Kilka kul wystrzelonych z fregaty trafiło w jacht, jednakowoż przy dobrym wietrze posuwał się on coraz bardziej i rychło wyprzedził fregatę. Kapitan Brakel dał stosowne sygnały do przystani, spuścił szalupę żeby o tem co zaszło donieść van Gentowi, a sam puścił się w pogoń za Anglikami.
Korneliusz, dowiedziawszy się o zuch wałem porwaniu córki, nie tracąc ani chwili czasu, wyruszył pod żagle, ściągnął do siebie Ruytera i ukazał się tuż za kapitanem Brakel, który napróżno ścigał Rochestera, najprzód pod Koningsix, potem przy ujściach Tamizy z sześciu wojennemi okrętami. Brakel dopędził jacht Rochestera dopiero pod Sheerness: hrabia wpław dostał się na ląd, gdy tymczasem dzielny Holender zabrał okręt wraz z dumną i śmiałą kochanką swoją. Na własnych rękach Moritz Brakel przyniósł ją na pokład Korneliusza de Witt, który uściskał serdecznie walecznego kapitana i w uniesieniu radości zawołał:
— Wziąłeś ją w zdobyczy, kapitanie, wyrwałeś ją z rąk tego niegodziwca; Mina de Witt twoją niech będzie…
Król Karol, Buckingham i Shaftesbury znajdowali się w Sheerness, kiedy hrabia Rochester, do nitki zmoczony, przybył do zamku. Bombardowanie rozpoczęto w tejże chwili, a Karol II, takiej zabawy nieprzyjaciel wielki, gotował się z ulubieńcami swemi i służalcami wsiąść do przygotowanych powozów. W tem ukazał się John Wilmot.
— Gdzież jest pokój?— zawołał król w uniesieniu gniewu, wskazując na bombę, która długi łuk obiegłszy, spadła na dziedziniec zamkowy.
—- Do djabła!— zawołał Rochester.
— Gdzież są dukaty Holendrów, pajaczu?
— Wysłuchaj mnie pierwej, miłościwy królu!— zawołał Rochester, kiedy Buckingham śmiał się szyderczo.
— Gdzież jest najpiękniejsza z pięknych Niderlandek? — zawołał nareszcie Karol.
— Wiozłem ją właśnie !— odparł Rochester.—I gdyby mi się to jedno tylko udało, mógłbym umierać spokojnie.
— Dalej w drogę!—zawołał król, i potoczyły się powozy, a wzgardzony, wyśmiany Rochester pozostał sam na dziedzińcu.
Niedługo, mszcząc się, napisał ostrą satyrę na Karola II, za którą długo był w niełasce.
Holendrzy jednak podstąpili pod Upnorę, jak wiadomo. Brakel z okrętem swoim przepłynął za łańcuch przez rzekę Medway przeciągnięty, i zabrał jednę fregatę.
Po powrocie floty do Texelu, kapitan ożenił się z Miną, która na pamiątkę tak trafnie przepowiedzianój zmiany w życiu swojóm przez wróżbiarkę, kazała się odmalować Mierisowi, w położeniu w jakiem się znajdowała przed samem opuszczeniem ojcowskiego pałacu.