Последно разглеждани позиции
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
Любими
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
PIOTR PAWEŁ RUBENS.
(Na płótnie, 11 stóp 2 cale szeroki, 8 stóp 6 cali wysoki).
Piotr Paweł Rubens, który miał kiedyś zostać książęciem niderlandzkich malarzy, znajdował się, jako posłaniec księcia Gonzagi, przy dworze króla hiszpańskiego, Filipa IV. Ani blask i przepych dworski, ani świetność wspaniałego Madrytu, ani urocze powaby brzegów srebrnego Manzanaru, nie zdołały przywiązać go na długo do tej stolicy. Geniusz młodego, trzydziestoletniego mistrza, w twórczym polocie, mniej znajdował upodobania i wdzięku w spokojnych, wspaniałych pięknościach; przypadało doń więcej życie istotne, prawdziwe, życie pełne dramatycznego ruchu, niespodzianych wrażeń; dla tego odsunął się niezadługo od czczej wystawności ciężkiego ceremoniału, cechującego dwór madrycki. Rubens łączył w sobie umysłową wyższość z wytworną światowością, ujmującą powierzchowność z zachwycającą wymową, a przymioty te zapewniały mu dostojne miejsce w znakomitych towarzystwach; sam jednakże mało to cenił i uważał tylko za środek, za narzędzie do zyskania sobie przedmiotów i wrażeń dla sztuki. Potężna twórczość Rubensa, goniąca za obrazami czynnego życia, nie wszędzie plony dla siebie znajdowała: bo wymagania jej były wysokie, z wysokich pojęć sztuki płynące.
Stara Europa już jakoś bardzo podówczas spowszedniała. Poważne, ciężkie Niemcy, zmateryalizowane Niderlandy, w dworaczych miłostkach skarłowaciała Francya i Włochy, owa urocza ojczyzna sztuk pięknych, mało dla malarza przedstawiały przedmiotów, sprostać mogących genialnej jego i wzniosłej twórczości. Zostawała tylko Hiszpania. Jej imię po dziś dzień ma jeszcze czarowny jakiś urok dla serc czułych i romantycznych. W przepychach Alhambry, po dziś dzień nie zatarty pozostał pomnik dziwnych jej dziejów. Blask wschodniego życia nie zostawił nigdzie w Europie tyle po sobie śladów, jak w Hiszpanii i nacechował ją tą namiętnością, tym ogniem i rycerskością, które dla mieszkańca północnych krajów niewymowny zawsze mają powab.
Rubens przeczuł w Hiszpanii żywioł serca swego, gorące życie, którego obrazy słabo odbijała w sobie hiszpańska sztuka. Siady tego życia zatarły się już w części po wygnaniu Maurów, ale wybrzeża Śródziemnego morza, Korduba, Grenada, Gibraltar, zachowały jeszcze niezatarte pamiątki dzielnego Osmanlinów ducha. W mieszkańcach tych okolic zostały jeszcze piętna niezaprzeczonego krewieństwa z maurytańskimi wygnańcami, którzy rzucając z rospaczą hiszpańską ziemię, klucze domostw swych unosili na brzegi Afryki, w nadziei, że wnuki ich kiedyś tam powrócą.
Do Gibraltaru więc podążył mistrz nasz niderlandzki.
I znalazł tu tylko martwe Słupy Herkulesa, wznoszące się śród ugnębionego życia i niewolnictwa. Pospieszył do Algeziras, tego klejnotu hiszpańskiej korony. W tej stolicy handlu z nadbrzeżnemi miastami Afryki, zastał życie niczem nieróżniące się od wschodniego w treści i formie. Wpośród tych dzikich, ognistych twarzy, uczuł się jakby w nowym dla siebie świecie, wabiącym świeżemi kształtami, nieznanemi wrażeniami. Szczupła ta kraina niewymownym powabem duszę jego ku sobie wiązała. Okolica dawnej Maurów siedziby, naga i skalista, mało wprawdzie przedstawiała wdzięków; ale w oddali, na rozrzuconych pagórkach, wznosiły się cyklopowe szczątki starych zamków rzymskich i świadczyły o wielkich czynach zdobywców Italii. Gdzież widok wspanialszy nad widok owych klassycznych szczątków, śród mnóstwa wież, minaretów i w około ponuro rozlegającej się pustyni, której ciszę przerywały tylko kiedy niekiedy gromy dział z spieszących na dalekie morza okrętów.
Tym obrazom niedostawało może siły i powabu wewnętrznego życia. Żywa fantazya widza tworzyła je sobie, spoglądając na te wązkie okienka domów, za których kratami wzdychały czarnookie, smętne dziewczęta, marząc o niewidzianych kochankach i tłumiąc namiętne żądze serca, arabską, palącą krwią podsycanego.
Wyobraźnia młodego niderlandczyka kreśliła mu często podobne obrazy; porzucał wtedy posępne Rzymian zabytki; puszczał się w labirynt ciasnych uliczek Algeziru, chciwie przypatrywał się zatulonym w jedwabne manole kobietom, które przesuwały się milczące obok niego, lub przejeżdżały na mułach ulicą, nieruchome jak posągi. Prześnione już mary ognistej młodości, budziły się znów w wyobraźni naszego malarza, kiedy, spoczywając pod wystawą kawiarni, przypatrywał się grupom zatulonych dziewcząt, przechadzających się wieczorem nad brzegami morza, i śledził ich nadobne ruchy, ich podłużne, cudowne oczy, jak się wabiąco mrużyły, niby znużone, ich zgrabne nóżki, perłowe ząbki, koralowe usta na wpół otwarte i napawające się chłodem wieczornego wietrzyka, po całodziennej spiece.
Usiłował nieraz Rubens zbliżyć się do której z nich; ale wszystkie usiłowania były daremne. Uciekały przed nim pierzchliwie, skoro tylko spostrzegły, że zalotny cabalero chce rozmowę zawiązać. Zawiedziony w nadziejach, malarz wracał smutny do domu, chwytał papier i kreślił mistrzowską ręką zakwefione kształty i przyglądał się im w zachwycie, tęskne, gorzko-roskoszne snując marzenia.
Jednego wieczoru, próżno Rubens wytężał wszystkie swe siły na wykonanie podobnej roboty; nic mu się nie udawało; rospacz go ogarniała. Ołówek jakby przemienił mu się w rylec stalowy; miękkie, giętkie formy, w których sam się już przyzwyczaił za mistrza uważać, rysowały się sztywno, nieudatnie. Rozgniewany mistrz, zadumał się głęboko. Porwał za pęzel i pierwszy raz idąc za popędem serca tylko, nie artystycznego wrażenia, odcieniował na płótnie wyobrażenie młodej hiszpanki, której przez chwil kilka przypatrywał się, z uwielbieniem rozpłomienionego kochanka.
Na obrazie widać było morze w oddali; burza piętrzyła zuchwale bałwany; w porcie mało gdzie widać uciekających ludzi; pomiędzy nimi, na pierwszym planie uderzała postać młodej dziewicy, z rozpuszczonym, czarnym włosem, z rozwianą mantyllą, chroniącej cudną twarz przed uraganem wiatru i uchodzącej z przerażeniem. Lekkie, przezroczyste prawie szaty, pod zwierzchniem odzieniem, czarująco rysowały nadobne kształty, odsłaniając pulchne ramiona i dziewicze łono. Musiał Rubens długo wpatrywać się w tę uroczą postać dziewicy, którą wieczorem żywą, prawdziwą ujrzał w porcie; musiał długo gorącemi lubować się pocałunkami: bo sen zamknął mu powieki i zachwyt rzeczywistości przeniósł się w krainę sennych marzeń.
Nazajutrz rano, wszedł do jego mieszkania Henarez de Calhavado, młody hiszpan, świeżą z nim związany przyjaźnią, i zastał mistrza śpiącego naprzeciw obrazu, z czołem o stół opartem. Wpatrując się w malowidło, takiem uczuł się zdięty podziwieniem, że mimowolnie, w porywie uwielbienia, wydarł mu się z piersi okrzyk, i ten obudził drzemiącego niderlandczyka. W pierwszej chwili, przebudzony spojrzał nań z zdumieniem, pociągnął ręką po spiczastej bródce i instynktowo porwał za obraz, chcąc go przed nim ukryć.
— Santa Trinidad! zawołał hiszpan, spodziewam się, że don Pedro będzie tyle grzeczny i pozwoli Estebanowi Henarezowi de Calhavado podziwiać cudnie oddane wdzięki kuzynki jego, senory Estrelli Mencia d’Alheiras?
— Estrella M encia... powtórzył cicho Rubens. Znasz ją więc, tę boginię, wiesz gdzie przebywa!.. I milczałeś tak długo o tej perle hiszpańskich piękności, milcżałeś przedemną, malarzem, gdym nieraz tęskne przed tobą rozwodził skargi, że nie mogę napotkać wzoru tych pierwotnych piękności hiszpańskiej ziemi, jaki nam natchnienie przeczuwać każe?.. Milczałeś? Zkądże ta tajemniczość, caballero, u ciebie, coś tak zawsze szczery i otwarty? Czybyś sam był?..
Henarez uśmiechnął się z lekka, na wpół szyderczo, na wpół uprzejmie, i rzekł dość poważnie:
— Na świętego Jakóba z Compostella! i wy Niemcy i Brabanty zarzucacie nam, że poddajemy się namiętnościom, jak dzikie zwierzęta! A gdzież się podziała excellency o, wasza zwykła powaga, umiarkowanie? Ale, dajmy temu pokój. Widzę, don Pedro, że nie kaznodziei, lecz sprzymierzeńca potrzebujesz. Masz go we mnie. Przestrzegam cię jednak, przyjacielu, słów moich lekce sobie nie waż. Widziałeś Estrellę, ujrzałeś w niej boginię; prawda, taka jej powierzchowność; ale wewnątrz, w piersi tej kobiety, piekielne duchy siedlisko sobie obrały; nie te lekkie, swawolne, ale prawdziwe, potępione czarty z rogami i małpiemi ogonami, jak owe nad wielkim ołtarzem w katedrze…
Rubens niecierpliwie się obruszył.
— Wspomnisz kiedyś, żem nieprzesadzał opisu! Nie kochaj się w Estrelli, jeśli nie chcesz, żeby cię doprowadziła do rospaczy, do okrutnej śmierci. Znam ją, znam dobrze, i Bogu dziękuję, żem się z jej więzów wydostał.
— Henarezie! zawołał Rubens, zakochanyś jeszcze i bardziej jak kiedy! Chcesz mnie przerazić, odstraszyć, żeby mnie od niej odwieść. Ale to napróżno; pamiętaj, że synowie niderlandzkiej ziemi za wiele w piersiach rycerskiego czują ducha, żeby strachów się bać mieli.
— Jak chcesz, excellencyo. Bez własnej woli nikt się nie dostał do piekła. Nie przeszkadzam ci. Nie wierzysz szczerości słów moich; niech i tak będzie. Jeśli więc życzysz sobie, proszę cię z sobą, przedstawię cię wujowi memu, Francesco d’Alheiras i pięknej jego córce.
Rubens uściskał z radości młodego hiszpana, i przystroiwszy się jak najokazalej, wyruszył z nim razem.
Całe to zajście niepospolicie zadrasnęło ciekawość i dumę artysty. Od dawna przywykły do łatwych powodzeń, w stosunkach z damami wielkiego świata, nie przypuszczał nigdy, aby młoda dziewczyna, z niedoświadczonem, gorącem sercem, oprzeć się zdołała na samo imie Rubensa.
Ojciec i córka przyjęli uprzejmie i z radością słynnego cudzoziemca. Estrella była istotnie bardzo piękna i Rubens, przypatrzywszy jej się zbliska, tak ją znalazł zachwycającą, że wyszedł od niej odurzony, olśniony, bez pamięci prawie.
— Ona musi być moją na wieki! Ona albo żadna! zawołał do Henareza, kiedy już byli na ulicy.
— Gratulor odparł hiszpan lakonicznie.
Od tej chwili, Rubens codziennie przepędzał długie chwile w domu senora de Alheiras. Otwarty, dzielny potomek znakomitej familii maurytańskiej, widział jaka namiętność sercem jego miotała i z poczciwą szczerotą zapytał go któregoś wieczora:
— Powiedz mi, caballero, czy masz ochotę żenić się z Estrellą?
Rubens błagał go o błogosławieństwo ojcowskie.
— Nie mam ci czego winszować, mój przyjacielu! Zezwolenie moje masz, ale ci powiem, że bierzesz za żonę małą tygrysicę.
Zadrżał na te słowa nasz malarz. Dotąd widział tylko w Estrelli boginię czystą, bez skazy. Powoli dopiero, pod zwodniczą maską dozierać zaczął istotną prawdę. Przekonał się wkrótce, że szesnastoletnia jedynaczka samowładnie rządziła całym domem. Własny ojciec niemniej musiał woli jej ulegać, jak ostatni sługa. Srogość nieubłagana stanowiła jednę z cech charakteru „małej tygrysicy,” która codziennie lubiła pastwić się sama nad nieszczęsnemi sługami, a pięknych przymiotów duszy wcale nie okazywała.
Nieraz już Rubens, oburzony do najwyższego stopnia, miał ją porzucić, zapomnieć o niej... Ale jakże porzucić, jak zapomnieć, kiedy cudna ta kobieta, ta pani samowładna, ta tyranka sama mu wyznała, że chce być jego niewolnicą, że w tern jedynie szczęście swe widzi.
— Złap mi małpę! z niechcenia podsunęła Estrella. — I Rubens dopóty włóczył się śród skał i bezdróż Gibraltaru, dopóki nie uchwycił żądanego zwierza. Uradowany, wracał do, pani swego serca, a ta ze wzgardą i wstrętem odwracała się od obrzydliwego potworu.
— Nie widziałam nigdy delfina! wspomniała znów innym razem,— i Rubens uważał sobie za obowiązek przez cały dzień narażać się na burzę i niebezpieczeństwo, dopóki nieułowił tego zwierza.
A ileż innych, niby łatwiejszych, choć niemniej kłopotliwych i przykrych było zadań. Zachciało się hiszpance wyszywać kwiaty jedwabiem; Rubens w mgnieniu oka dostawiał jej tysiącami wzorów, siląc się na wszelkie dowcipy, ale nigdy niedogodził nieznośnej, nigdy prawie nie spojrzała nawet na mozolną jego pracę. Prawdę Henarez powiedział. Rospaczał Rubens; chciał koniecznie raz skończyć z tą kobietą, ale nie miał nigdy na to dość siły.
Odebrał list z Niderland, którym Infantka Izabella polecała mu wracać do kraju. Położenie było okropne; zwlekać dłużej nie można, trzeba coś stanowczego przedsięwziąć. Rubens wytęża całą siłę namiętności, żeby wydobyć znów z ust Estrelli wyznanie, że go kocha. Wszystkie usiłowania jego daremne.
— Jakże chcesz, żebym cię kochała, Pedro, kiedy ty mnie nie kochasz!
— Czegóż żądasz odemnie na dowód miłości? czy krwi mojej pragniesz, tygrysico?
— Nie chcesz mi być posłusznym!
— Przysięgam ci, że nim będę.
— Bezwarunkowo?
— Tak, bezwarunkowo, bez granic, najdroższa!
— Po co kłamstwem kalasz usta, mój panie?
— Zabij mnie, ale powiedz, że mnie kochasz! zawołał malarz chwytając ją w obięcia.
— Kocham cię, kocham, Pedro! odparła Estrella, ale musisz mi dać jeszcze dowód twojej miłości, a wtedy już będę sługą twoją, do końca świata twoją.
Palące pocałunki i uściski artysty świadczyły tylko, ile czuł wdzięczności za te jej wyrazy. Ona zaś spojrzała jakoś dziwnie, dziko na niego i wyciągając rękę, rzekła po chwili:
— Czy widzisz, Pedro, ten kobierzec pod memi nogami? Tyś go malował; w królewskich pałacach godne się mieścić to arcydzieło. Ale dla mnie niema ono żadnej wartości…
Eubens patrzał na nią, milczący, osłupiały.
— Zindi... znasz Zindi, tę murzynkę, tę czarną sukę... ona miała kiedyś z za Sahary kobierzec, jakimby imperatorowie rzymscy, jakim kalifowie, moje naddziady, poszczycićby się mogli.
— Jakiż to był kobierzec?
— Lwia skóra! odzież króla pustyń z twardemi jak diamenty kłami, z niezdartemi jak stal damasceńska szponami! zawołała Estrella z rozognioną twarzą, ze łzami w szeroko rozwartych oczach.
— O! najdroższa! siadam natychmiast w galerę i choćby mi przyszło tysiąc piastrów zapłacić Afrykańczykom, przywiozę ci za trzy dni to, czego żądasz.
Zamilkła ponuro Estrella.
— Zapłacić... ledwie że zrozumiale mruknęła po chwili, i wyszła nagle z pokoju. Malarz zrozumiał co to miało znaczyć; nietracąc chwili pobiegł do Henareza.
— Pojedziesz ze mną polować na lwa?
Uśmiechnął się hiszpan po swojemu. — Senora Estrella zawsze wymyślna; ale czyż ty zawsze dogadzać będziesz jej szaleństwu?
— Muszę jechać... taka moja wola! Jedziesz ze mną, czy nie ... natychmiast przeprawiam się do Afryki…
— I świat by miał mniej jednego mistrza! Za kogóż masz mnie, Excelencyo? Ale, niech mię licho porwie, nie tak to łatwa sprawa, jak ci się wydaje.
I Alheiras, skoro tylko dowiedział się o zamiarze dwóch przyjaciół, postanowił udać się wraz z nimi. Jeśli zginę, mówił, może to będzie nauką dla tej dziewczyny.—Nazajutrz rano odbili od brzegu trzej podróżni. Estrella niepokazała się wcale. Przybywszy na drugą stronę, Alheiras udał się do władcy wybrzeża Zabdally, z którym łączyła go dawna przyjaźń, a nawet dalekie pokrewieństwo. Zabdally przyjął ich gościnnie i obdarzywszy bogatemi podarunkami, sam objął dowództwo myśliwskiej wyprawy, na którą poczynić kazał wszelkie potrzebne przygotowania. Henarez i jego służba uzbroili się w zbroje i hełmy; Alheiras, niemogąc z powodu upału znieść ciężaru rynsztunku, został w zwykłem ubraniu; Eubens poszedł za jego przykładem. Zabdally miał na sobie zwyczajny strój Berberów, i odważnie jechał na czele wyprawy. Najlżej ze wszystkich przybrany był niewolnik Zabdally, chrześcijanin; szedł nagi prawie, boso, a zadaniem jego było służyć za przynętę dla strasznego zwierza, który rzuca się naprzód na nagich i tym sposobem ułatwia myśliwym polowanie.
Po chwili niedługiej jazdy, wysunęła się z zarośli pantera, popatrzyła na kroczący hufiec i poskoczyła w bok, chcąc uciekać. Myśliwi dognali ją pod wyniosłą skałą i Henarez przeszył ją na wskroś dzirytem. Poczołgała się jeszcze ku wydrążeniu w skale, blisko którego myśliwi stanęli półkolem; niewolnik zadał jej jeszcze raz włócznią w szyję. Lecz niezdążył jeszcze cofnąć ręki, gdy straszne brzemię przygniotło mu barki i o ziemię go powaliło. Był to ogromny lew, który wyskoczył z poza skały, nim myśliwi opamiętać się zdołali. Konie się spłoszyły; Zabdally zdołał tylko wstrzymać swego i rzucił się obces na zwierza, żeby mu zadać cios śmiertelny, kiedy w tej samej chwili para lwów ukazała się myśliwym. Samiec bronił samicy, która przenosiła szczenięta; sunął w sam środek gromady, rzucił się prosto na konia Alheirasa i pochwycił samego paszczą i szponami. Nim olbrzymi napastnik zdołał ściągnąć swą ofiarę na ziemię, służący Henareza ciął go przez środek grzbietu berberyjskim swoim mieczem, i zwierz padł prawie nieżywy. Eubens z Henarezem dzielnie sprawili się z pierwszym i ocalili niewolnika od śmierci; lecz Alheiras miał rozdarte na wskroś piersi, krzyż przełamany i w kilka minut skonał, na ręku rospaczającego Eubensa, śród rozgłosu tryumfalnych okrzyków ucieszonej zwycięztwem myśliwskiej zgrai.
Estrella, dowiedziawszy się o tym wypadku, powtórzyła w namiętnych słowach naszemu artyście wyznanie gorącej miłości, ale tej samej nocy jeszcze wyjechała do klasztoru do Korduby.
Rubens opuścił natychmiast Hiszpanią i wrócił do kraju, gdzie wkrótce znalazł pociechę i uspokojenie w przyjaźni arcyksięcia Karola i w miłości pięknej Izabelli Brant, z którą się ożenił w 1609. r.