Последно разглеждани позиции
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
Любими
Влезте, за да се запознаете със списъка с артикулите
GABRIEL METZU.
(Na drzewie, 12 ½ cala wysoki, 9 cali szeroki).
W ciemną burzliwą noc październikową 1643 r. dwaj jeźdzcy stanęli przed zachodnią bramą warownego miasta Rotweil. Pomimo gęstego deszczu, paląca się smoła z baszty jaskrawe rozlewała światło na stromą drogę, prowadzącą do miasta.
Jeźdźcy, prowadząc ostrożnie konie tuż przy sobie, rozmawiali z cicha. Dorodne, wojownicze ich postacie okrywały szare, szerokie płaszcze; czapki mieli lisie, buty jasnego koloru; w ogóle, stroił ich ubiór ciężkiej kawaleryi bawarskiej, pod dowództwem Johana von Werth zostającej. Rozmawiali jednakże po francuzku.
— No i cóż, Sans - Regret, rzekł pierwszy rycerz, czyś pewien swego? Znasz dobrze drogę na ulicę, gdzie owa dziewczyna ma mieszkać?
— Niebój się, Marszałku; siedziałem za długo w niewoli w Rotweilu, żebym z zamkniętemi oczyma nietrafił wszędzie w tej mysiej pułapce.
— Chwała Bogu! odparł Marszałek czystym, dźwięcznym głosem. Powiedzże mi jak brzmi to przeklęte nazwisko bawarskiego komendanta, co go sam djabeł nie wymówi?
— Szachterer!
Napróżno silił się Marszałek na wymówienie zgłosek, niepodobnych do wyrzeczenia w jego mniemaniu.
— Sans - Regret! rzekł smutnie po chwili, wiesz ty, że te przeklęte niemieckie zgłoski, powtarzające się co chwila wydadzą mnie niezawodnie francuzem. Niepodobna mi będzie, przedstawić się oficerom bawarskim.
— Mówiłem przecież to samo! odparł spokojnie Sans - Regret.
— Ty zatem, panie trębaczu, będziesz miał przyjemność sam wręczyć rozkaz.
— A pan marszałek cóż ?...
— Nienazywaj-że mnie ciągle tym marszałkiem, hultaju jakiś!
— No, a jakże, — może wujaszku Guebriant mam mówić?
— Guebriant! mruknął tamten. Cicho! cicho! Zdaje mi się że wszystkie baszty, i te nędzne wieże ruszają się przedemną, jakby w kurczach. O! tak! Rotweil i ty przesławny komendancie, ulubieńcze mego przyjaciela bawarczyka, generała Mercy... Jutrzejszego ranka nazwisko Guebriant zabrzmi wam tak w uszach, że je obiedwiema rękami zatykać będziecie.
Sans - Regret odwinął na tył płaszcz i prawą ręką wyciągnął z pod niego świecącą trąbę, którą przykładając już prawie do wąsów:
— Czy zatrąbić, wuju? zapytał.
— Trąb.
I drżące dźwięki zwykłego sygnału bawarskiej konnicy rozległy się po nocy, a na ich odgłos czujne straże zajęły spiesznie stanowiska przy bramie i na basztach.
— Kto idzie? kto idzie? szybko jak płomień przelatywało na około wałów Rottweilu.
Sans-Regret powtórzył sygnał i podjechał pod bramę z francuzkim marszałkiem.
— Posełka od jenerała Johana von Werth, do komendanta Rottweilu Ksawerego Szachterer, wrzasnął trębacz doskonałą niemczyzną.
— Hasło! huknął głos z baszty naprzeciw jeźdźców stojącej.
— Czyście poszaleli! zawołał Sans-Regret. Zkądże mamy wiedzieć wasze hasło!
— To precz ztąd, albo przywitamy was z muszkietów!
— Dobrze, dobrze, szaleńcy! wołał gniewnie Sans-Regret. Zapłaci wam to marszałek Guebriant, ciężko zapłaci, jak Bóg na niebie.
— Kto? kto?
— Guebriant jutro w nocy wyrusza na Rottweil; my, a raczej jenerał Werth, chcemy mu tył odciąć, tylko musimy się z wami ułożyć…
— A to co innego, bracie! komendant zaraz tu na odwach przyjdzie; rozmówicie się z nim sami, a temczasem poczekajcie tam sobie.
— Strasznie mądre te psy! mruknął marszałek. Patrząc na te baszty i warownie, serce mi się kraje, jak wspomnę na moich kirassjerów, co przy szturmie musieliby tu głowy położyć.
— Ba! Byleśmy się dostali tylko, to ja już biorę na siebie, że choćby cały batalion tych bawarskich drabów strzegł bramy, wrzeciądze otworzę, i dopóty trzymać będę otwarte, dopóki okrzyk: Niech żyje Francya! nie napełni wszystkich ulic.
W tej chwili otworzono bramę.
Sans-Regret i Guebriant wjechali. Pierwszy zsiadł przed frontem warty i oddał konia marszałkowi. Oficer wystąpił naprzeciw niego i poprowadził do iżby odwachowej.
W izbie znajdowało się dwóch ludzi: komendant twierdzy i adjutant jego. Pułkownik Szachterer, w ogromnym, białym kapeluszu, w szerokich szarawarach," trzewikach i pończochach, przyglądał się wchodzącemu, bez najmniejszego znaku niedowierzania w wielkich niebieskich oczach, które w niego wlepił. Francuz, spokojny jak posąg, wręczył mu fałszywy rozkaz i pilnie wpatrywał się w twarz czytającego komendanta. Jedna myśl go tylko niepokoiła; miał na sobie trąbę francuzką, a na klamrze pasa wyryte były trzy lilie. Zdjętą czapkę trzymał tak zręcznie, że lilii widać nie było; co zaś do trąby pod płaszczem, nie było rady, trzeba było na los się spuścić.
— Czy wiesz co jest w rozkazie? zapytał oficer.
— Wiem; Johan Werth stoi o pół godziny od zachodniej bramy, a marszałek Guebriant idzie od wschodu na twierdzę.
— To jest jenerał, baron von Werth, chciałeś powiedzieć! bąknął młody, przystojny adjutant, puszczając kłąb dymu z glinianej fajeczki. Psa francuza możesz sobie po prostu Guebriant nazywać.
Sans - Regret zaciął szyderczo usta. Komendant wydał rozkazy, żeby wschodnią bramę obsadzić silnie i mieć się na baczności z tamtej strony od napadu nieprzyjaciela, a pokwitowawszy posłańca z odebrania pisma, rzekł doń:
— Możecie już wracać do siebie!
— Mamy rozkaz pozostać tu i zamówić kwatery; regiment nasz wkrótce tu nadejdzie.
— Idź-że na odwach główny; ja tam za chwilę przyjdę i dam dalsze polecenia.
Sans - Regret skłonił się, wyszedł, wsiadł na konia i ruszyli z marszałkiem ku miastu.
— Ale nie na odwach przecież jedziem, rzekł ostatni z przyciskiem; musimy wprzód wynaleźć Karolinę.
— Będzie jeszcze czas na to, wujaszku. Trzeba nam wprzód pomyśleć o tem, jak za nasze dukaciki ułowić z tuzin łebskich chłopaków, żeby nam bramę otworem trzymali, nim nasi nadejdą i bójka się zacznie.
— A właśnie, ta dziewczyna mogłaby nam najlepiej w tern poradzić. Gdzież ona mieszka?
— Tam dalej! odparł Sans - Regret kwaśno; jeszcze raz ci powiadam wujaszku, dałbyś pokój tej szatańskiej dziewczynie; strasznie trudna z nią sprawa.
— To mnie jeszcze bardziej do niej pociąga, mój chłopcze.
Sans - Regret westchnął tylko.
Na dwa dni przed zajściem, które tu opisujem, forpoczty francuzkie przytrzymały jakąś prześliczną dziewczynę i stawiły ją przed marszałka. Guebriant dowiedziawszy się że jest z Rottweil, chciał koniecznie zasięgnąć od niej wiadomości o załodze tej twierdzy. Napróżno jednak wszelkich ku temu usiłowań używał. Dziewczyna nic powiedzieć nie chciała i domagała się tylko ciągle, żeby ją na wolność puszczono. Guebriant kazał ją zamknąć do więzienia.
Takie postępowanie oburzyło ją do najwyższego stopnia. I w oczy powiedziała marszałkowi, że woli śmierć ponieść, jak donieść co bądź nikczemnym Francuzom, co ze Szwedami trzymają. W czasie tej sceny, cała jej istota przejęta była takim zapałem, śmiałością i tyle w niej było powabu i prostoty, że francuz ani się spostrzegł, jak się w niej zakochał na piękne.
— Kocham cię! rzekł do niej na odwachu, gdzie ją trzymano pod strażą. Spójrz na mnie. Jeśli możesz mi być wzajemą, zrobię cię marszałkową Francyi.
— Niechcę, o niechcę! zawołała łkając Karolina; mam już oddawna narzeczonego. Nie jest on marszałkiem, ale młodszy i piękniejszy od ciebie.
Guebriant, urażony, pokręcił ogromny, szpakowaty wąs, zakręcił się na pięcie i wyszedł, nucąc starą piosenkę:
Oj gdyby to król wiedział,
Jak nam mile życie płynie,
Na tronie by nie siedział,
A hulał w dragońskiej drużynie!
Sans-Regret jako znajomy z wielu rodzinami z Rottweil, miał sobie poruczone , pocieszyć i uspokoić dziewczynę. I potrafił sobie wkrótce tyle u niej zjednać zaufania, że wyjawiła mu swoje nazwisko i mieszkanie; kiedy jednakże zamiast przystać na jej nalegania, żeby ułatwić jej ucieczkę, zaczął jej przekładać, żeby powolną była marszałkowi, zamilkła jak kamień i znać go niechciała. W godzinę po tej rozmowie, nadobna Karolina znikła z obozu; nikt nie wiedział, ani się domyślał jak i gdzie.
Przed domem tej pani dwaj francuzi zatrzymali się w tej chwili. Geubriant zsiadł z konia oddał go towarzyszowi, który niezadowolony i mrucząc coś pod nosem, spoglądał tylko z pod oka, jak marszałek kazał sobie drzwi otworzyć i wchodził z hukiem i szczękiem na schody.
— Czy tu mieszka Karolina? dobrodusznie zapytał wujaszek.
— Córka gospodarza, to prawda, takie ma imie, rozdąsana odparła służąca. Ale o tak późnej godzinie trudno przecie, żebyś jej pan wizytę oddawał?
Guebriant spojrzał na swój ubiór prostego żołnierza, niebardzo go zalecający, i rzekł:
— No, no, nic nieszkodzi, poprowadź mnie tylko do niej, a obaczysz że mnie przyjmie grzeczniej, niż ty.
Nagle słyszeć się dały bardzo żywe rozmowy. Z prawej i lewej strony otwierać się zaczęły drzwi pokoi i w tłumie starszych kobiet i mężczyzn, ukazała się dziewica, cel marzeń marszałka.
— Karolino! zawołał. Spodziewam się że mnie przyjmiesz gościnnie w Rottweilu.
- Co, co? zapytał właściciel domu zdumiony.
- Proszę być cicho, mój panie i oddalić się ztąd! rzekł Guebriant.
- Guebriant! marszałek Guebriant! szeptała Karolina, załamując ręce. Francuzi tu! Boże wielki! ratunku! ratunku! Francuzi są w mieście.
Krótkiej chwili potrzebował do namysłu. Wypadek był straszny, stanowczy. Dochodziły go już brzęki broni na górze, niemieckie słowa komendy... Bawarczycy i cesarscy, stojący tu kwaterą, walili się już po schodach. Chwili nie było do stracenia. Już wypadali z domu, kiedy on dosiadł konia. Wyciągniętym galopem zmykali dwaj francuzi a Sans - Regret klął, aż koniom włosy na łbach stawały.
— Cicho bądź, do djabła! zawołał Guebriant, i słuchaj co się dzieje.
Wystrzały ręcznej broni grały w oddali. Posełki co koń wyskoczy gnały bo ulicach. Alarm grzmiał na wszystkich rogach. Dzwony na gwałt biły.
Cała ludność półnago wybiegła z domów. Wojsko, ze stanowiska na wschodniej stronie miasta, pędziło tłumami ku zachodniej bramie. Francuzi widocznie przypuszczali już szturm do twierdzy.
W mgnieniu oka, dwaj nasi awanturnicy, pędząc na oślep wśród zgiełku i ciżby, dostali się do bramy. Mało jeszcze bardzo wojska broniło jej.
— Naprzód! wrzasnął.marszałek. Do mnie wiara! tu wujaszek tylko prostym wiarusem!
Francuzi z dobytemi mieczami, śród okrzyków: Niech żyje król! torowali sobie drogę przez szeregi przerażonych Bawarów, którzy byli przekonani, że kolumny nieprzyjacielskie już znajdowały się w mieście i że tył sobie zajść dali. U zwodowej kraty, marszałek wystrzałem z pistoletu rozbił zamek i tłumy szwajcarów, orleańskich muszkieterów, a za nimi niezliczone mnóstwo szyszaków, hełmów, piór powiewnych, muszkietów i halabard runęło na miasto.
Posiłki bawarskie nadeszły; wszczęła się krótka ale krwawa bitwa. Francuzom nic oprzeć się niebyło w sile, i w przeciągu godziny stali się panami całego miasta. Teraz dopiero wszyscy zajęli się szukaniem wodza, o którym każdy w czasie boju myślał, że w innej gdzieś stronie musi się znajdować. Nigdzie go niebyło.
Nazajutrz rano, kiedy sprzątano trupów, znaleziono ciało marszałka obok wiernego Sans - Regret przy bramie leżące. Guebriant zabity był kulą muszkietu, a Sans - Regret cięciem halabardy…
Długo wojsko całe pocieszyć się me mogło po stracie ukochanego wujaszka. Książe d’Enghien, jako najbliższy mu stopniem, objął po nim dowództwo, aż do przybycia Tureniusza, który przywodził Francuzom w ostatnich wypadkach trzydziestoletniej-wojny, do samego zakończenia jej pokojem Munsterskim i Osnabruckskim.